Jak dotarłam do PRZYSTANI

Home  >>  Artykuły  >>  Jak dotarłam do PRZYSTANI

Jak dotarłam do PRZYSTANI

On 3 listopada, 2018, Posted by , In Artykuły,Uncategorized, By ,,, , With No Comments

Decyzja o otwarciu własnego rozwojowego miejsca długo we mnie dojrzewała. Kiedy czytam swoje notatki z lutego 2017 roku, wizja tego miesca jest już dość jasno skrystalizowana. Było to jeden z 5 moich głównych celów na rok 2017. A jednak zajęło mi to rok dłużej, żeby wizja stała się rzeczywistością. Po trochu układały mi się pomysły, zapadały decyzje i w związku z nimi podejmowałam konkretne działania. Tempa nabrałam od lutego tego roku, kiedy mglistą wizję przekułam w konkretne kroki zaplanowane do wykonania. Było to na początku procesu coachingowego, w którym nadal jestem. Najpierw realizowałam te najmniejsze i najmniej pracochłonne cele z listy, ale kilka z nich popchnęło mnie mocno do przodu i wtedy ruszyła lawina nie do zatrzymania. Kiedy pojawił się lokal, sprawa przyspieszyła na tyle, że czułam sięjakbym jechała cały czas wciskając gaz do dechy.

Wcześniej, przed lutym, a nawet przed lutym zeszłego roku myślałam o tym, żeby otworzyć swoje miejsce, jednak zawsze znajdowałam w sobie jakieś przeszkody, zawsze na coś czekałam. Przez długi czas sama myśl o rozpoczęciu jakiegoś większego przedsięwzięcia napawaa mnie niepewnością i lękiem. Myślałam sobie: „czemu ja?” i „kto zechce do mnie przyjść?” i jeszcze sto innych samowątpiących pytań. Momentem przełomowym w moim myśleniu o rozwojowym miejscu był pomysł, który przyszedł do nie podczas sesji coachingowej, żeby moje miejsce było sójne z wartościami, jakimi się w życiu kieruję. Żeby było to miejsce chrześcijańskie. Pamiętam ten moment olśnienia i uczucie wielkiej ulgi, jakie po nim nastąpiło. Poczułam takie ogromne „uff, to jest to!”. I już miałam w sobie spokój i wiedziałam, że teraz to już nie jest kwestia tego czy, a tylko kiedy. Wiedziałam, że jeszcze w tym roku będę otwierać swoje własne, chociaż nie całkiem moje, bo bardzo Boże, miejsce. Można różnie ten moment interpretować i nazywać. Ktoś mówiłby o odnalezieniu swojego powołania, o wejściu na właściwą drogę. Ja lubię, za ojcem Szustakiem, nazywać to „znalezieniem kształtu swojej duszy”. Tak się właśnie wtedy poczułam, że to jestem ja i to, co będę robić, będzie z głębi moje i autentyczne.Wspaniale jest doświadczyć czegoś takiego, a jeszcze cudowniej rzeczywiście za tym pójść i realizować swoje powołanie.

Powstanie Przystani w dość szybkim tempie naprawdę mnie zaskoczyło. Niby się do tego szykowałam i myślałam o tym miejscu, ale nagle miałam lokal, a nie miałam dla niego nawet nazwy. Kiedyś w rozmowie moja przyjaciólka Basia Purgał powiedziała: „To będzie taka twoja przystań”. Nie myślałam wtedy o tym słowie jako o nazwie, raczej o funkcji. Jednak, kiedy już wiedzialam, że startuję w listopadzie, a w październiku nie miałam jeszcze nazwy, podałam Przystań jako jedną z propozycji do zaopiniowania w grupie chrześcijańskich kobiet, których opinię bardzo sobie cenię. Przystań „wygrała” w tym plebiscycie zdecydowanie, ale ja jeszcze tej nazwy „nie czułam”. Dopiero, kiedy jedna z kobiet napisała o dwuznaczności tego słowa, że oznacza nie tylko miejsce postoju łodzi, ale może być też trybem rozkazującym czasownika „przystanąć”. Spojrzałam na tę nazwę zupełnie inaczej i zaczęłam ją „uwewnętrzniać” Jeszcze bardziej utwierdziłam się w wyborze, kiedy kilka osób z grupy napisało do mnie wiadomości, w których moje miejsce nazywłay Przystanią. Pomyślałam, że to są właśnie osoby, które będą tam przychodzić, że to dla nich to miejsce. I tak już zostało.

Comments are closed.
Follow by Email
Facebook
Twitter