Jak to się stało, że zostałam doulą

Home  >>  Artykuły  >>  Jak to się stało, że zostałam doulą

Jak to się stało, że zostałam doulą

ciąża

Kiedy po pięknym porodzie mojego drugiego dziecka, poprzedzonym pełną świadomych przygotowań ciążą, odkryłam, że nie przestaję się interesować porodowymi filmikami i codziennie czytam porodowe historie, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Miałam wtedy zupełnie inne plany zawodowe, ale jakoś bardzo ciężko było mi wtedy wrócić do tego, co robiłam przed ciążą i jeszcze nawet w ciąży. Byłam wciąż zanurzona w oksytocynie, w atmosferze swojego porodu, porodów innych kobiet, karmienia piersią, w zapachu tego cudownego noworodka, który zaskakująco okazał się tak bardzo wdzięcznym i mało wymagającym dzieckiem. Chciałam coś z tą energią zrobić, wiedziałam, że nie chcę tego zostawić tylko dla siebie.

Kilka tygodni po mnie urodziła nasz (moja i męż) koleżanka, mieszkająca w poza Białymstokiem. Odzywaliśmy się do niej po porodzie, pytaliśmy co u nich, jak sobie radzą. Odpowiedzi były zdawkowe, a ja już czułam, że coś jest nie tak. Powiedziałam, że przyjadę, żeby jej pomóc. Powiedziała, że nie chce gości, nie chciała rozmawiać przez telefon, wymsknęło się jej tylko tyle, że jest ciężko z karmieniem. Napisałam jej wtedy wiadomość w tym stylu: „Rozumiem, że jest Ci ciężko, znam to miejsce, byłam tam. Wiem, jak Ci pomóc, tylko mi pozwól. Nie przyjadę do Ciebie jako gość, tylko po to, żeby Cię wesprzeć. Niczego nie szykuj. Kiedy mogę przyjechać?” Zgodziła się. Wybrałam się samochodem kilkadziesiąt kilometrów zimą z parotygodniowym Michałem. To, co zobaczyłam po przyjeździe rzeczywiście nie nastrajało pozytywnie. P. siedziała na kanapie obłożona poduszkami, a przy jej piersi przysypiała chudziutka T. i od czasu do czasu coś pociągnęła. P. była bliska płaczu, opowiadała, że mała płacze z głodu, a piersi nic nie leci. Jutro jadą do lekarza ważyć małą, ale bardzo nie chcą dokarmiać. Zostałam u nich około czterech godzin. W tym czasie podzieliłam się całą swoją wiedzą, jaką miałam na temat zwiększania laktacji. Wsparłam P. zachęcającymi słowami. Siedząc tam prawie ciągle karmiłam swojego małego ssaka. I czułam się tak bardzo na miejscu. Dałam P. namiary na doradcę laktacyjnego i wypożyczalnię laktatorów. Wróciłam skrajnie zmęczona i głodna, ale przeszczęśliwa. Od następnego dnia P. wdrożyła plan, który ustaliłyśmy. Skontrolowali wagę małej i wypożyczyli laktator. Przez tydzień byłyśmy często w kontakcie, zachęcałam ją do ściągania pokarmu, nawet jeśli nic nie leci, po kilku dniach już leciało. Kolejne ważenie i T. ładnie przybrała na wadze. Po dwóch tygodniach można było już odstawić ściąganie, a mała najadała się mlekiem z piersi, lepiej spała i miej płakała. P. pisała mi, jak bardzo jest wdzięczna, jak mi dziękuje, że uratowałam jej laktację, a jej dziecko od głodu. Czułam się spełniona, jak mało kiedy. Czułam, że mogłabym to właśnie w życiu robić i to by mnie uszczęśliwiało. Zresztą, sama P. powiedziała mi, że powinnam właśnie takim wsparciem się zajmować. Wdzięczność, jaką mnie zalała, sprawiła, że unosiłam się w powietrzu. Nikt mi w życiu nie powiedział 'dziękuję’ tyle razy, co ona, zresztą robi to nadal od czasu do czasu 🙂

Na fali tego 'flow’, które poczułam, chciała zmienić swoje życie zawodowe. Akurat wtedy odwiedziła mnie Emilka, która już wtedy wiedziała, że chce zostać doulą i wybierała się właśnie na szkolenie podstawowe. Opowiedziałam jej historię wspierania P., a ona bez zastanowienia odparła: „Ania, to ty musisz zostać doulą”. Nie, nie interesowało mnie w tamtym momencie wspieranie w porodzie ani nawet przygotowanie do niego. Byłam całkowicie skupiona na połogu i laktacji. Emilka jednak zapewniała mnie, że właśnie to robią doule i że do tego trzeba zrobić to samo szkolenie. W tamtej chwili moje dziecko było jeszcze za małe, żeby jechać z nim do Warszawy na trzy dni, nie miałam nawet ochoty za bardzo z domu się ruszać, ale już miesiąc później powstała moja strona PięknyPoród.pl zbierająca historie dobrych porodów, a trzy miesiące po tym uczestniczyłam w mojej pierwszej porodowej konferencji, gdzie osobiście poznałam doule ze Stowarzyszenia DOULA w Polsce i zapowiedziałam, że wybieram się na jesienne szkolenie podstawowe.

Wybrałam się. Michała miał wtedy prawie jedenaście miesięcy. Pojechałam z nim sama samochodem do Warszawy i był ze mną na całym szkoleniu. Tam postawił swoje pierwsze kroki. Ja też stawiałam swoje pierwsze kroki na zupełnie nowym dla siebie terenie. Uczyłam się czym jest wsparcie i czym różni się od doradzania. Już na tym etapie zdałam sobie sprawę, że jako doula inaczej pomagałabym P. Ale to w końcu jej historia doprowadziła mnie tam, gdzie byłam. Byłam i jestem wdzięczna za to, jak się potoczyła.

Od tej sytuacji z P. mija pięć lat, od szkolenia minęły cztery. To był początek mojej doulowej drogi. Potem były niezliczone szkolenia, kursy, konferencje, a przede wszystkim inne kobiety, dzieci, rodziny, u boku których coraz lepiej poznaję siebie i uczę się jak lepiej wspierać. Były porody, warsztaty, najmniej tej pracy, o której wtedy marzyłam – połogowej. Teraz, po trzecim porodzie mam wielki nawrót miłości do pracy połogowej. Będę nadal wspierała kobiety w ciąży i przy porodzie, ale tęsknię za wspieraniem w tym najmniej docenianym, a trudnym czasie połogu i wczesnego macierzyństwa. Czuję, że to jest moje powołanie. Że mam iść tam, gdzie poprowadziła mnie intuicja i chęć niesienia pomocy kilka lat temu. Po tych latach różnorodnych doświadczeń wracam do pierwotnej idei wspierania młodych mam w ich najwrażliwszym momencie. W końcu po to zostałam doulą!

Wdzięczność

Dziękuję, P., za ten impuls i za Twoją niegasnącą wdzięczność :* (wiem, że to czytasz)

Comments are closed.
Follow by Email
Facebook
Twitter